sobota, 28 listopada 2009

Taneczno-wokalne kratochwil doznawanie

Sława!

Ponieważ nie samymi bitami i bajtami człowiek żyje, to w ciągu kilkunastu ostatnich dni miałem niewątpliwą przyjemność, wbity w garnitur, zażywać krotochwil w przybytku kultury jakim jest nasza Opera na Zamku.

Na pierwszy kęs trafił balet Córka Źle Strzeżona. Jak ktoś ładnie to określił "taka ramotka", ale bardzo, bardzo przyjemna. Wszystko (no prawie, bo, zapewne ze względów lokalowych, niestety muzyka nie jest "na żywo") jest "jak trzeba" - porządne stroje, normalna scenografia, zgrabne baletnice ;) Jak w porządnym balecie gwiazdą przedstawienia jest główna solistka (tutaj wręcz stworzona do tej roli Ksenia Nałmiec), dzięki której można zrozumieć czemuż to takie uwielbienie dla nich wśród Rosjan płci męskiej... ;) Gwiazda ma porządne wsparcie w reszcie solistów (na szczególne pochwały według mnie zasługuje Władysław Gołowczuk w roli Alaina), a i "drugi plan" trzyma fason. Tak więc, nie zostaje mi nic innego, jak polecić, naprawdę warto!

Na drugi ząb zaś wzięte zostało danie bardziej wytrawne, mianowicie opera Paria Stanisława Moniuszki. Tym razem przedstawienie przygotowane w mniej "klasycznej" formie scenograficznej, ale trzeba przyznać, że pasującej i nie powodującej zgrzytania zębami. No i orkiestra gra. Gra, pod dyrekcją Warcisława Kunca, aż miło, muszę przyznać, że wcześniej mi nie znana opera, od strony orkiestrowej  zrobiła na mnie mocne wrażenie (kapitalna uwertura!). Od strony wokalnej też ciężko coś zarzucić, słuchało się bardzo fajnie, szczególnie dwóch głównych głosów męskich - Tomasza Kuka (tenor) w roli Idamora i Janusza Lewandowskiego (bas) w roli Akebara. Ba, nawet głosy damskie, za którymi generalnie (jak za większością wysokich dźwięków) szczególnie nie przepadam, wypadły dla mojego ucha bardzo przyjaźnie. Podsumowując, nie ma to tamto, jak kto jeszcze nie był, ten niech szykuje sobie czas i bilety. Przegapić po prostu szkoda.

niedziela, 8 listopada 2009

Morsem wystukane, rozpaczy pełne o odsiecz wołanie...

Sława!

Tak ze dwa piątki temu światło dzienne tego świata ujrzało nowe dziecko, nie ma co tego ukrywać, mojego ulubionego zespołu (taka miłość od pierwszego usłyszenia w trójkowym brumie), czyli Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! grupy Hey. Płyta jak najbardziej bardzo udana (choć dla mnie osobiście, na dzień dzisiejszy ciut słabsza od Echosystemu), pokazująca bardziej spokojną stronę grupy i słusznie zbierająca pochlebne recenzje tu i ówdzie (zresztą, czyż promujący singiel nie mówi sam za siebie?).

Właśnie, recenzje. To co mnie zaciekawiło, to wszechobecne stwierdzenie o jakiejś wielkiej i nieoczekiwanej odmianie stylu grupy, zupełnie... ...jak przy co najmniej trzech poprzednich płytach, a jakby dobrze poszperać, to może i przy choćby takiej Karmie by się takie słowa znalazły. Otóż, ja nie mogę się pozbyć wrażenia, że MURP jest taką poprawką po niezdanym egzaminie z muzyki. Czyli po płycie Music! Music!. Płycie pełnej dobrych piosenek (a jednej nawet genialnej), a jednak w całości ciężko strawnej. W wypadku MURP praca domowa jednak odrobiona wzorowo, nie tylko piosenki z osobna, ale i całość daje wiele frajdy ze słuchania. Więc szczerze z całego serca polecam.

P.S. - Swoją drogą ciekawy ten powrót grup rockowych do syntezatorów, niczym chociażby Queen jakieś trzydzieści lat temu. Całe szczęście, że Hey nie poszedł tak daleko jak Editors, którzy tak bardzo chcą być Joy Division, że na ostatnim albumie stali się New Order (acz, żeby nie było, nawet da się tego słuchać ;)).

P.S.2 - Przy okazji, niejeden recenzent nowego albumu Heya porównuje ich do Radiohead. Ja tam Radiohead nie trawię, więc pewnie dlatego bardziej jakoś taka Faza Delta mi się skojarzyła pokrętnie z Garbage ;)

P.S.3 - A ponieważ MURP powstał w miasteczku westernowym, to grzechem byłoby nie wspomnieć o najlepszym, inspirowanym westernami albumie rockowym - Ace of Spades...

P.S.4 - A tak w ogóle, kończąc post skrypty, czy Hey nagra jeszcze kiedyś tak genialną płytę jak Pytajnik? Mam cichą nadzieję, że tak.