wtorek, 7 lipca 2015

W tym roku zamiast konfitur, szarlotka.

Chwała!
Jak już pisałem we wcześniejszym poście w tym roku plan corocznego wyjazdu an warszawską Confiturę szybko uległ dezintegracji. Dlaczego? Ano dlatego, że w tym roku termin skolidował z dziewiąta edycją Festiwalu Legend Rocka.
 - We wcześniejszych latach nie przeszkadzało? - Zapyta Ktoś.
 - No nie, bo pierwszy raz byłem na tym festiwalu. - Odpowiem zgodnie z prawdą.
 - Pierwszy? To nagle tak?
 - Tak. Ale wcześniej nie przyjeżdżali Franek, Billy i Dusty. 
 - Oni?! To trzeba było zabrać mnie ze sobą!
Dokładnie tak. Priorytety. Confitura, niezależnie od swojego wysokie poziomu po prostu musiała w tym starciu przegrać. Jeżeli przyjeżdżają Żywe Legendy, jeden z najlepszych zespołów w historii rock'n'rolla (a w jego rytmie wszak me serce bije i bić będzie po kres), Idole od czasów dzieciństwa. Dwoma słowy - ZZ Top. Jedyne trzy godzinki drogi od domu. Nie można było przegapić.
Na przystawkę został podany norweski zespół Kelvin. Całkiem przyjemny pop-rock czy jak tam się ten gatunek nazywa. W każdym razie zagrali ostrzej i bardziej energetycznie niż na jedynym klipie jaki mi się udało znaleźć. Tak więc zobaczymy co z nich wyrośnie.

Natomiast co do Gwiazd. Cóż. Panowie w wieku emerytalnym, wyszli i od pierwszego uderzenia w struny poleciała taka masa energii, że niejeden młodzieniec może tylko pozazdrościć. Godzina dwadzieścia czystego rock'n'rolla. Panowie pokazali swoją maestrię grając znane i lubiane hity z przekroju całego okresu działalności. Znalazły się i nowe I Gotsta Get Paid czy Chartreuse, jak i starsze Gimme All Your Lovin', Tush, Legs, La Grange... Zresztą cała setlista do zobaczenia tutaj. Były miłe akcenty ze strony Billego, jak „Dobry Wieczór”, „Dobrze się bawicie?” czy napis Piwo zamiast Beer na gitarze (no i My Head Is In Polski w refrenie :)). Jakieś minusy? Jedynie to, że za krótko! Za dodanie do zestawu Rough Boy czy Viva Las Vegas myślę, że nikt by się nie obraził.

środa, 1 lipca 2015

Pół roku wakacji, czyli od czasu do czasu coś wypada skrobnąć...

Chwała!
Aż sam nie wiem, którą z piosenek Organka na początku tego wpisu zacytować... O Matko! azali Głupi Ja... Tyle czasu minęło od ostatniego, miałem niby postanowienie, że się wezmę, a tu wyszło, że autor typu D.U.P.A (że tak nawiążę do innego utworu z czasów najnowszych). Cóż, skoro już się zabrałem, to w ramach leczenia sumienia, szybkie podsumowanie tego co się wydarzyło w ostatnim półroczu:
  • Odbyła się kolejna edycja DevCrowd. Jak zwykle warto było, dobry poziom prezentacji, bardzo dobry organizacji, genialny uczestników ;) Na wyróżnienie in plus chciałbym wskazać prezentację „Internet Of Thing - czas rozpocząć przygotowania” Pawła Spychalskiego. Bardzo przyjemnie poprowadzone hipotetyzowanie i wróżenie z fusów jak rozwinie się temat, który wydaje się mieć podstawy być czymś całkiem znaczącym w bliższej lub dalszej perspektywie. Na minus natomiast Robert Pankowecki i jego „dlaDeveloperów odDeveloperów - jak sprzedawać wiedzę programistom”. Nie wiem czy nie najgorsza prezentacja na jakiej byłem kiedykolwiek. A co najgorsze? Język. Nie można było się skupić na ewentualnej treści jaką prezenter miał do przekazania, gdyż nie szło zidentyfikować języka w jakim była ona prowadzona. Ja rozumiem, że w naszej branży niestety anglicyzmy dość agresywnie się w nasz język codzienny wbijają, ale są chyba jakieś granice przyzwoitości i szacunku dla publiczności. Skoro kulejemy w języku ojczystym i mamy go w głębokim poważaniu, to może szczerzej będzie się zdecydować na ukochany i jedynie słuszny angielski? Swoją drogą lingua franca nie na darmo ma francę w nazwie... A-ha... Specjalnie dla prelegenta, co oznacza w polskim wyraz audiencja: „oficjalne posłuchanie udzielone komuś przez osobę na wysokim stanowisku”. Zdziwko niezłe, nie?
  • Wystartowała nowa inicjatywa społecznościowa - Papryqarz. Czyli taki Spin 2.0, o ile ktoś jeszcze pamięta tamte inicjatywy. Rozpoczęło się nieźle, frekwencja dopisała. Ciekawe jak wytrzyma próbę czasu. Na razie zapowiada się kolejne spotkanie, tak więc pożyjemy, zobaczymy jak i w co się to rozwinie.
  • Odbyło się też kolejne spotkanie naszej jugi. Tym razem w formie tzw. unconference czyli luźnych pogadanek w wianuszkach zainteresowanych osób, na wybrane tematy. Było dość ciekawie, ciasteczka, herbatka. Nowe miejsce w klimatyzowanych pomieszczeniach Technoparku. Trochę nie dopisała frekwencja, ale nowe twarze się pojawiły, więc jest szansa, że coś drgnie nam do przodu.
  • Miała miejsce też rejestracja na tegoroczną Confiturę, która już w tą sobotę. Rejestracja w nowej formie, bilety się rozeszły, cegiełki wyprzedane. Ciekawym jak nowa formuła wpłynie na frekwencję (procentowo - rzeczywistych uczestników do zarejestrowanych) i zainteresowanie uczestników pełnią sesji. No i znów nasz człowiek będzie się prezentował. Liczę na powtórkę dla Jugi!  Ja w tym roku brać udziału nie będę, nawet nie próbowałem rejestrować się. Dlaczego? Bo szorstki ze mnie chłopiec...
  • Byłem w kinie. Na nowym Mad Maxie. Jako kolejna część? Nie urywa, choć poziom trzyma. Jako film „przygodowy”? Całkiem fajnie, jazda bez trzymanki, momentami odjazd przerysowań ale trzymający się pewnej konwencji i nie skaczący przez rekina. W każdym razie nie żałuję, bawiłem się dobrze. I tylko zachodzę w głowę co to za marka, że po trzydziestu latach na pustyni opony w stanie nówka igła ;) Ale to tylko takie moje sapanie... ;)
I to było by na tyle.